Mam automatyczną olejarkę w swoim.
Po przejechaniu obecnym motkiem grubo ponad 30 tyś km :
- nic mi nie chlapie po nogawkach, nic nie kapie - nie mam kałuży oleju obok motocykla. Leję do zbiorniczka zwykły gęsty olej przekładniowy. Czasami na trasie przykręcam na minimum, czasami po deszczu odkręcam na więcej. Owszem, widać np. po feldze że jest olejarka. Ale nie należę do ludzi który spędzają ze szmatką w garażu połowę wolnego czasu. Jak jest mocno upierdzielony to jadę na myjnię i spłukuję. Ciemniejsza felga mnie nie razi. Za to nie kupuję i nie wożę nawet w trasy smaru bo nie mam takiej potrzeby.
Ale motek kupiłem już z olejarką. Jak bym miał wydać kilka stów na zakup a potem pieprzyć się z jej montażem - nie kupił bym.
Osobiście uważam też że wszelkie dywagacje dotyczące oszczędności jednego czy drugiego rozwiązania są bez sensu.
Po pierwsze minie 20 lat nim się takie coś zwróci. Albo i nie. Sprawdźcie ceny napędów - i policzcie różnice gdy nie smarowany padnie po 35 tyś a smarowany po 40

Po drugie - od oszczędzania to mam w domu Thermomix. Motocykl to frajda i jak w moim przypadku służba, A przyjemności kosztują. W każdym razie : nim wydozuję litrową butelkę oleju przekładniowego, oczyszczalnia w Warszawie zdąży się jeszcze z 8 razy zepsuć. Nim wypsikam puszek smaru na łańcuch tak by się zwróciła inwestycja - motocykl będzie prawdopodobnie miał nowego właściciela od którego nie dostanę za to dodatkowe wyposażenie nawet 20 % wartości olejarki.
Podsumowując - mam w "gratisie" to używam.
Nie miał bym - to bym jej nie kupił.